23 lis 2013

Keep calm and I'm the Doctor

Pierwszy raz był parę lat temu, kiedy znajoma na wspólną posiadówę przy filmach przyniosła paczkę DVD z serialem, którego tytuł absolutnie nic mi nie mówił. Zachęceni zachwalaniem obejrzeliśmy pierwszy odcinek.
I wpadliśmy w stupor.
Naprawdę - źli kosmici przylatujący do Londynu i terroryzujący miasto przy pomocy ożywionych sklepowych manekinów to nie jest coś co się ogląda na co dzień. Bardzo ludzko wyglądający dobry kosmita podróżujący w czasie i przestrzeni w niebieskiej policyjnej budce też nie poprawiał sytuacji. Efekty specjalne były koszmarne. Główna bohaterka jakaś taka.. blond. Dosłownie i w przenośni. Podczas napisów końcowych spojrzeliśmy na siebie i zgodnym chórem oznajmiliśmy "dawaj jeszcze!"
Na prawdziwą miłość przyszło jeszcze jednak trochę poczekać, bo Doctor Who był jednym z tych seriali przed którymi broniłam się rencyma i nogoma, ale skoro znajomi TAK namawiali i TAK przekonywali, no dobra, pamiętam, że było zabawnie...
A potem to już jak na obrazku.
Oczywiście, też mam kubek z TARDIS.
Tego się nie da wytłumaczyć. Tego się nie da przeanalizować.. no dobra, może się da, ale zdecydowanie zostawiam to lepszym od siebie. Ale że serial fantastyczny dla młodzieży, opowiadający o (cytuję za Wikipedią - wdech) humanoidalnym kosmicie znanym jako Doctor, który podróżuje razem z ludzkimi towarzyszami w posiadającym świadomość statku kosmicznym TARDIS przez czas i przestrzeń, ratując cywilizacje, pomagając ludziom i naprawiając krzywdy (wydech), który nigdy nie miał chyba zbyt wysokiego budżetu, dwanaście razy zmienił aktora grającego główną rolę, a reżyserów, scenarzystów i scenografów jakieś dziesiątki razy więcej, nie trzymał się żadnej ciągłej linii fabularnej i łamał wszystkie schematy science-fiction - od 50 lat(!), 26 sezonów, 7 serii i niemal 800 odcinków istnieje w popkulturze nie tylko brytyjskiej, ale światowej - to jest fenomen. jasne, Doctor Who miał w swojej historii górki i dołki. Nawet kilka. Jak na przykład ten, kiedy przez 6 lat nie był w ogóle emitowany - ale wrócił, w wielkim stylu i przez następne 7 lat zgarniał nagrodę za nagrodą (w tym BAFTA dla najlepszego aktora, którą zdobył Matt Smith) i zyskuje coraz więcej fanów.
Gdybym miała zgadywać dlaczego ten dziwny serial stał się takim hitem, powiedziałabym, że właśnie przez łamanie schematów. Od pierwszego obejrzanego odcinka aż po ostatni właściwie nie wiadomo, czego się spodziewać - czy tym razem polecimy w przyszłość, czy w przeszłość? Spotkamy Szekspira, panią de Pompadour czy van Gogha? Pozaziemskie stworzenia które nas przerażą, mimo, że wyglądają jak solniczki, planetę, którą trzeba będzie uratować, a może kosmiczne dzieci zagubione na brytyjskich przedmieściach? Czy Doktor uratuje świat, doprowadzi do napisania kultowej książki, zapali znicz olimpijski - czy może przez niego upadną planety, zginą gatunki, za to przeżyje jedna mała dziewczynka? A może - tym razem, przynajmniej tym razem - wszyscy przeżyją? Będziemy się śmiać do wypęku czy płakać? Nigdy nie wiadomo.
Tak wyglądają próby wytłumaczenia komuś o czym jest Doctor Who.
Doctor Who z racji widowni - cały czas przypominam, że to serial dla nastolatków! -  okrojony został kompletnie ze scen przemocy, seksu, krwi i przekleństw, a mimo to porusza ogromnie szeroki wachlarz problemów i tematów i wielokrotnie po prostu daje mocno do myślenia, co osobiście bardzo lubię, gdyż nie ma to jak dobra rozkmina po 40 minutach odcinka. Wśród kiczowatych efektów, brytyjskiego humoru, podróży w czasie i przestrzeni w towarzystwie dziwnych pozaziemskich ras i oczami 900-letniego kosmity pokazuje nam - wybaczcie mi moment patosu - prawdę o ludzkości. O tym że toczymy wojny, jesteśmy okropni, nietolerancyjni, egoistyczni, współczujący, kreatywni, odważni, kochający, fantastyczni. I o tym, że nikt nie jest nieistotny.

Jeden z moich ulubionych cytatów
Uff, wzruszyłam się. Czy zatem polecam? Pewnie, że polecam. Przynajmniej polecam spróbować, bo jednak nie każdy ma na tyle dystansu i podejścia, żeby przebrnąć przez specyficzną oprawę. Ale  zobaczyć przynajmniej pierwszą serię - tę z 2006 roku - na pewno warto, choćby po to, żeby spróbować się przekonać, o co chodzi tym wszystkim fanom. A okazja dobra - w końcu dziś mija 50 lat od wyemitowania pierwszego odcinka i BBC wyemituje z tej okazji specjalny epizod jubileuszowy. Zatem - allons-y!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz